Niestereotypowa polonistyka: ludzie się wstydzą tego, że chcą być nauczycielami

Nie, Kiszka (Dominika Kieszkowska – przyp. red.) nie jest wilnianką, nie ma na Litwie żadnej rodziny. Jest to studentka polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Kiszka nie wychowała się w otoczeniu, gdzie od małych lat wpajano, że trzeba pielęgnować język polski, a polonistyka była promowana na każdym kroku, co pozwala jej obiektywnie ocenić studia polonistyczne.

Aneta Kurovska: Zacznijmy od tego, że polonistyka nie należy do najpopularniejszych kierunków i stereotypowo często można usłyszeć stwierdzenie: „co po tej polonistyce, zostaniesz nauczycielem”. Nie odstręcza cię fakt, że praca nauczyciela jest postrzegana jako taka, która ma mało perspektyw?

Dominika Kieszkowska: Nie jest to miłe, nadal mam takie momenty,  że się załamuję. Miałam taką sytuację tuż przed skończeniem licencjatu. Była u mnie koleżanka, która zapytała: „skończysz ty ten licencjat i gdzie dalej będziesz pracować?”. Powiedziałam, że już pracuję. Zaczęłam opowiadać i było zdziwienie, że naprawdę udało mi się znaleźć coś fajnego. To jest smutne, nie potrafię zrozumieć dlaczego działka humanistyczna jest zrzucana do kąta i uznawana za gorszą. Są momenty, że człowieka to załamuje. Jednak to ja mam być szczęśliwa w tym życiu i robić te rzeczy, które chcę.

Często spotykam się z tym, że osoby z polonistyki mówią coś w rodzaju „polonistyka otwiera drzwi nie tylko dla pracy nauczycielskiej”. Wydaje mi się, że studenci sami się wstydzą, że poszli na studia polonistyczne..

Tak, myślę, że tak jest. Po pierwsze, ludzie się wstydzą tego, że chcą być nauczycielami. To jest koszmarne, bo ten zawód jest potrzebny i niesamowicie ważny. Bardzo mnie smuci ta sytuacja, że status zawodu nauczyciela jest bardzo źle postrzegany. Przestałam chodzić do swojej kosmetyczki, bo ona tak najeżdżała na nauczycieli, że nie mogłam tego słuchać.

Praca z dziećmi czy młodzieżą to jest ważna rzecz. Jeśli chodzi o język ojczysty – w tym języku mówimy o emocjach, co jest ważne dla naszego zdrowia psychicznego. Rozmowa jest zaczątkiem do świadomego życia. Bardzo mnie smuci, że jest taka atmosfera wobec nauczycieli, dlatego studenci często się wstydzą mówić, że są na specjalności nauczycielskiej.

Druga rzecz – mam wrażenie, że jak ktoś skończy dziennikarstwo, to nie jest tak, że zaczyna mówić „wiesz, mogę pracować w redakcji, tu, tu i tam”. Nie ma czegoś takiego, wystarczy, że powiesz, że będziesz dziennikarzem. Są takie kierunki studiów, gdzie mówisz, że skończyłeś np. prawo i kropka. Jak skończyłeś polonistykę, to mam takie wrażenie, że czasem tak się boimy negatywnej oceny, że się ubezpieczamy na wszelki wypadek. Wtedy mówimy „ale wiesz, nieobowiązkowo muszę być nauczycielem, mam różne możliwości rozwoju”. To jest prawda, ale dlaczego ciągle musimy się tłumaczyć, że wybraliśmy takie studia?

Dominika Kieszkowska, arch. osobiste

Między studiami a szkołą istnieje przepaść, jeśli weźmiemy pod uwagę relacje między prowadzącym a studentem/uczniem. Twoim zdaniem – jest to kwestia wykształcenia, środowiska czy czegoś jeszcze?

Mam dwa zdania na ten temat. Pierwsze jest takie, że na studiach są ludzie mądrzy. To się odnosi do takich antycznych wzorców – jak ktoś jest mądry, to również jest dobry i piękny. Nie ma w nich ochoty, aby pokazać studentowi, że on nic nie umie. Nie jest to ich cel. Jak się trafi na dobrych prowadzących, to im naprawdę zależy, aby pokazać co ty umiesz, jaka jesteś dobra i mądra. Odnoszą się do ciebie z szacunkiem i traktują jako równego partnera w dyskusji, nawet jeżeli oni są na pozycji mentorskiej i są trochę wyżej od ciebie. To nie jest poczucie wyższości na zasadzie „ja ci powiem, co masz zrobić”, tylko „ja jestem z tobą, będę cię asekurować, gdybyś się przewróciła podczas pisania pracy, podam ci rękę i razem z tego wyjdziemy”.

Druga rzecz, dlaczego w szkole jest tak, jak jest – cały czas jesteśmy osadzeni w systemie pruskim. Zabór pruski wymyślił system nauki powszechnej – aby ludzi uczyć. Szkoda, że po tylu latach nic się nie zmieniło. Przez cały czas mamy taki system, jak wtedy: lekcja trwa 45 minut, mamy 5 minut na sprawdzenie obecności i dokładnie 15 min na rozwinięcie tematu itp. Cały czas myślimy, że nauczyciel to słońce wokół którego wszystko ma krążyć i dlatego relacje są jakie są.

Myślisz, że młodzi ludzie mogą zmienić podejście i zrobić rewolucję w szkołach?

Jasne, myślę, że te rewolucje już się dokonują w placówkach prywatnych. Nasze pokolenie jest dużo bardziej świadome odnośnie zdrowia psychicznego. To jest bardzo ważna rzecz, żeby nie gnębić kogoś z tego powodu, że ma np. objawy depresyjne. W przypadku młodych specjalistów jest dużo większa otwartość na te rzeczy. Mam jednak takie poczucie, że zawsze tak było. Młode osoby zawsze miały chęć i energię. Pokolenia się zmieniają, ale te najmłodsze osoby są najbliżej uczniów, dlatego tak było zawsze. Jednak te kiedyś młode osoby już dzisiaj mają 50 czy 60 lat. Dlatego trzeba się zastanowić, dlaczego my ich traktujemy jako starych, skostniałych, niemających pomysłów.

Jest to słabo wynagradzana praca, która nie ma szacunku społecznego, jesteś zawalony papierami i boisz się, czy zaraz kuratorium nie przyjedzie mnie skontrolować. Dlatego tobie się po prostu nie chce. Widzisz, że ty się odbijasz od ściany. To ty musisz się zmieścić w 45 minutach, przygotować ich do takiego testu a nie innego. Chcesz porozmawiać o miłości i dać młodym ludziom przestrzeń do mówienia o swoich emocjach, ale nie. Nie możesz, bo to nie jest ważne według systemu. Dla systemu jest ważne, żeby uczniowie umieli powiedzieć, kiedy Mickiewicz się urodził. Odnoszę się do Mickiewicza, bo dla uczniów on jest postacią z pomnika. Jednak możesz im dać romantyczność do przeczytania i można z nimi pogadać o tym, jak u nich wyglądają sprawy miłosne. Można ściągnąć znane postacie z pomnika.

Czyli to jest raczej wina systemu oświaty, że program szkolny się nie zmienia, choć świat idzie do przodu?

Zawsze uważam, że nasze zachowanie wobec jednej osoby może albo zniszczyć życie, albo choć trochę naprawić. Mimo jakichś obwarowań prawnych – żaden akt prawny nie powie ci jak się musisz zachować wobec ucznia. Nasz stosunek do tej osoby może dużo zmienić. Miałam takie sytuacje, że siedzimy w sali, rozmawiamy o czymś i są tam osoby z Iranu, Turcji, Niemiec… I w pewnym momencie jakiś pan mówi „to wszystko tak jest przez to, że ci Arabowie biją żony”. Mogę potwierdzić jego słowa, a mogę powiedzieć, abyśmy nie oceniali innych. W takich momentach nasza reakcja może albo popsuć życie takiej osobie, albo możemy trzymać się jakich wytycznych na tych zajęciach. Są to bardzo małe rzeczy, ale jeśli nie możemy nic zmienić w kuratorium czy Ministerstwie Oświaty, to musimy zmienić to na swoich zajęciach z uczniami, w trakcie ćwiczeń.

Czyli jest to podejście indywidualne: traktujesz tę pracę jako miejsce do zarabiania pieniędzy albo zawód, który może wpłynąć na życie innych.

Generalnie, jak ktoś jest dobrym człowiekiem – ma duże zadatki na to, żeby być nauczycielem. Wielu metodycznych rzeczy można się nauczyć, ale to, jaki masz stosunek do uczniów, jeżeli lubisz ludzi – połowa sukcesu jest już za tobą. Jak ktoś niezbyt lubi ludzi lub ma jakieś trudności w życiu, które mu nie pozwalają się otwierać na ludzi, jest mało ufny – od razu będzie miał dużo grubszy, wyższy mur przed uczniami.

Czy nauczyciel może zakochać ucznia w języku polskim?

Zastanawiam się, czy ja przez to nauczanie języka polskiego, sama się nie odkochałam w tym języku (śmiech). Żartuję. Jest to trudny język i problematyczne jest to, że czasem nauczyciele sami się muszą przez chwilę zastanowić zanim dadzą odpowiedź. Mimo, że masz automatycznie wyuczone różne formy, ktoś może zapytać – dlaczego? Mimo, że znasz regułę, bo musisz, tu się okazuje, że to nawet nie jest wyjątek. Są takie odmiany gramatyczne, gdzie jest zmiana jednej litery i ona nie występuje w żadnym innym słowie. Zderzasz się ze ścianą i nie potrafisz tego wytłumaczyć. W języku polskim jest łatwiej coś wymówić i to jest najlepsze tłumaczenie, ale jak ktoś się uczy tego języka pół roku, to nie możesz powiedzieć „tak jest, bo tak łatwiej wymówić”. To nie jest dobre wytłumaczenie, bo osoba musi to zapamiętać w postaci wyjątku choć to wyjątkiem nie jest.

Coraz więcej znaczenia nabiera kwestia migracji i nauki języka przez migrantów. Czy państwo musi pomagać takim osobom w nauce języka państwowego?

Są takie osoby, dla których ta znajomość języka jest kolosalnie ważna, bo np. nie znają języka angielskiego albo mają dzieci, które pójdą do polskiej szkoły. Takie osoby są odseparowani od społeczeństwa. Trudno zająć jednoznaczne stanowisko, czy państwo musi im pomagać, bo jest wiele obszarów, gdzie ta pomoc jest potrzebna. Raczej poszłabym w tę stronę, że każdy człowiek, który migruje gdziekolwiek – spotka się z trudnościami.

Migranci potrzebowaliby wyciągnięcia pomocnej dłoni i fajnie by było, aby były takie miejsca, gdzie można się zapisać na wstępny kurs za darmo. Są takie miejsca, ale działają one na zasadzie wolontariatu, a dydaktycy naprawdę mają co robić, muszą zarabiać i mieć za co żyć.

Mam też doświadczenie w nauczaniu uchodźców i powiem, że niektóre sytuacje są naprawdę nieciekawe. Nie wszyscy czują się tutaj bezpiecznie. Brzmi to jako science fiction, ale oni wiedzą, że ktoś ich tutaj też może znaleźć i donieść do ich rodzinnego kraju. Boją się, że im się tu coś stanie. Mam poczucie kompletnej nieudolności państwa względem dzieci i dorosłych ludzi. Nie będę przypominać sytuacji, która się dzieje na wschodniej granicy i tego, że ludzie zamarzają w lasach tylko dlatego, że nie chcą ich wpuścić. Gdy słyszę tłumaczenie, że to wojna hybrydowa – mam taką niezgodę w sobie i zdenerwowanie, że człowiek jest towarem. Są to zakładnicy, a my jako państwo prezentujemy taką postawę, że jest to największy wstyd, jaki możemy na siebie ściągnąć.

Mamy mechanizmy, które opiekują się uchodźcami, ale to nie jest opieka wystarczająca. Ci ludzie nie odnajdą się w społeczeństwie, jeśli nie będą mogli mówić w języku państwowym i jeśli nie damy im szansy tego języka się uczyć.

Obecna sytuacja pozostawia dużo do przemyślenia. Wróćmy jednak do edukacji – jaki jest twój przepis na skuteczną edukację?

Przede wszystkim otwartość, otwartość i otwartość. To jest w ogóle fundament, bez tego nie da się zrobić kroku. W tym słowie zawarłabym przede wszystkim to, że jesteśmy otwarci na perspektywy. Akceptujemy uczucia i poglądy innych. Dzięki otwartości możesz sprawić, że zajęcia nabiorą wyjątkowego smaku i atmosfery, wtedy nauka języka staje się inkluzywną rozmową o życiu. Oczywiście jest to też akceptacja ludzi i ich przemyśleń. Pozytywne nastawienie – dostrzeganie swoich sukcesów. Jest taka metoda zielonego długopisu – kiedy sprawdzasz pracę, nie podkreślasz błędy czerwonym długopisem, tylko zielonym piszesz o dobrych stronach. Chodzi tu o to, aby osoba myślała o tym, co umie, a nie o tym, czego nie. Celem moich zajęć jest to, aby samopoczucie mojego ucznia było lepsze.

Dominika Kieszkowska – przez znajomych nazywana Kiszką jest studentką I roku studiów magisterskich na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Poza studiami jest lektorką w Szkole Języka Polskiego Together, gdzie prowadzi lekcje dla osób, dla których język polski nie jest językiem ojczystym.